niedziela, 21 czerwca 2015

Marlene odchodzi...

Marlene straciła życie w walce. Jeśli chcesz poznać szczegóły, odsyłam do tego opowiadania.

Marlene
Beta III pokolenia
Powód: śmierć

Od Andrei i Marlene

Andrea obudziła się dosyć późno tego upalnego dnia. Otworzyła oczy, wstała i przeciągnęła się. Wyszła poza swoją jaskinię. Zawsze wolała jaskinie niż nory, może dlatego, że w jej sforze mieszkanie w jaskini było rzeczą naturalną. Urodziła się w niej, dorastała w niej i żyła w niej. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby zamieszkać w norze. Miała wrażenie, że długo by tam nie wytrzymała.
Stanęła przed Błękitnym Jeziorem. Westchnęła cicho.
Dzisiejszy dzień miała zapamiętać już do końca swoich dni.
Położyła się niedaleko brzegu i oparła głowę na przednich łapach. Wbiła wzrok w drzewo znajdujące się po drugiej stronie jeziora, po czym zamknęła oczy. Zaczęła się zastanawiać, czy to, co miała zamiar zrobić, na pewno jest słuszne...
Pokręciła głową. Nie. Nie zmieni teraz zdania. Już za późno.
Loser mógłby teraz być przy niej. Wcale nie musieli żyć w sforze Winter Deada, mogli uciec. Gdyby tylko ona nie zwlekała tak długo... gdyby Loser nie walczył właśnie tego dnia... gdyby w ogóle tych walk nie było...
W jej oczach zakręciły się łzy. Zamrugała nimi [oczami].
Wstała, by odnaleźć Marlene. Postanowiła z nią porozmawiać i trochę się o niej dowiedzieć... Szukała w Lesie, nad Morzem Gearskim, Jeziorem Fiołkowym, Wodospadem Róży, przy Górach Szarych... Nigdzie jej nie było.
Rea miała wrażenie, że sprawdziła już wszystkie miejsca i obiegła dookoła tereny Sfory Psiego Spojrzenia. Zdyszana i zrezygnowana usiadła pod drzewem. Nagle coś sobie uświadomiła.
Jeszcze nie była przy Klifach.
Zerwała się z miejsca i pobiegła w stronę Klifów. Miała przed sobą cztery kilometry.
***
Już prawie, pomyślała, dodając sobie w ten sposób otuchy.
W trakcie biegu nie zatrzymała się ani razu. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno była to dobra decyzja, lecz skoro była już prawie na miejscu, nie miała zamiaru rezygnować. Martwiło ją co innego...
Ucieszyła się, gdy ujrzała marmurkową suczkę siedzącą niedaleko klifów.
- Cześć, Mar! - zawołała na powitanie, gdy znalazła się obok niej.
- Tylko nie Mar. - burknęła odruchowo Marlene, jeszcze zanim spojrzała na Andreę. Odwróciła się w jej stronę. - O nie, to znowu ty...
- Tak, we własnej osobie. - wilczyca zamerdała przyjaźnie ogonem. Uśmiechnęła się lekko. - Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.
- Wybacz, ale nie mam ochoty na pogaduszki. - mruknęła Marlene w odpowiedzi. Unikała wzroku Rei. Czekała z ukrywaną niecierpliwością, aż ta wreszcie sobie pójdzie. Coś jej się nie podobało w tym serdecznym uśmiechu. W ogóle nie powinna tutaj przychodzić. Ani ona, ani ta Andrea. Klify przypominały Mar o dni, w którym zginął Marshee. Spadł z nich, prosto na wystające ostre skały. Na jej oczach.
Od tego dnia obwiniała siebie o śmierć Marshall'a. Przecież mogła coś zrobić, mogła...
- Opowiesz mi coś o sobie? - zapytała Andrea.
Suczka westchnęła.
- No dobra, ale muszą zadowolić cię podstawowe, zwykłe informacje. A gdy już wszystko usłyszysz, masz mnie zostawić w spokoju. - wycedziła.
- Okay. - ucieszyła się wilczyca. Spojrzała pytająco swoimi dużymi, złotymi oczami na stojącą obok "Mar".
- Urodziłam się w tej sforze jako Beta III pokolenia. Moimi rodzicami są Siobhan i Blaise. - powiedziała marmurkowa suczka. - To powinno ci wystarczyć.
- Tylko tyle? - Andrea nie ukrywała rozczarowania. Liczyła na więcej informacji, ale chyba się przeliczyła.
Lene warknęła na nią.
- Dobrze. - zdenerwowała się. - Moimi przodkami są również Winner i Tamika, obecnie już tu nie należą, gdyż odeszli. Są rodzicami Siobhan, natomiast rodzice Blaise'a to Clarie i Ringo. Zadowolona? - uniosła lewą "brew".
Annie wstrzymała oddech, gdy tylko usłyszała dwa imiona, które nie raz obiły jej się o uszy. Winner i Tamika. Później już wcale nie słuchała.
Oni go zostawili. twojego Losera, odezwał się głos w jej głowie. Przez nich nie odważyłaś się wyznać mu miłości, ponieważ przez nich stał się taki, jaki jest... to znaczy był.
Wilczyca zakryła pysk łapą. Marlene była ich potomkinią. Nieważne, jak bardzo daleką. Rea wiedziała jedno: musi się zemścić. Postanowiła to sobie już bardzo dawno temu, a teraz trafił się na to idealna okazja.
Nie mogła jej zmarnować.
- Halo? - zirytowała się suczka i spojrzała na Andreę. - Słuchasz mnie?
- Ta-ak. - wymamrotała odruchowo. - Loser... - wyszeptała.
- Loser? - rzuciła Marlene zdawkowo. - Przecież...
- Jak śmiesz mówić o nim takim tonem? - Andrea straciła panowanie nad sobą. Mar spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Co masz na myśli? - uniosła "brwi" do góry.
- Oni... oni go zostawili... Losera... Winner i Tamika... nienawidzę ich... - mruczała Rea pod nosem. Brzmiało to raczej tak, jakby mówiła do siebie, nie do suczki.
- Słucham? - Lene wytrzeszczyła oczy. Niewiele zrozumiała z wypowiedzi czarnej wilczycy.
- Jesteś ich potomkinią. - wypaliła Andrea. - Tych zdrajców. Winnera i Tamiki. - wyprzedziła pytanie suczki, po czym rzuciła jej mordercze spojrzenie.
Marlene przewróciła oczami. Stwierdziła, że doradczyni Alf coś sobie ubzdurała i próbuje jej wmówić, że to prawda. W tym samym czasie Annie biła się ze swoimi myślami. Już dawno obiecała sobie, że się zemści. Obiecała to  j e m u.
Rozejrzała się dookoła. Nikogo tutaj nie było.
Popchnęła Mar i przewróciła ją na ziemię, przyciskając do niej. Zadrapała jej pysk.
- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła zdezorientowana suczka.
Rea jej nie odpowiedziała. Chwyciła kłami jej kark i zaczęła szaprać. Lene próbowała się wyrwać, po pewnym czasie jej się to udało. Musiała się bronić. Ugryzła Andreę i próbowała zepchnąć ją z klifu. Na próżno. Była od niej niższa i lżejsza, co znacznie utrudniało walkę.
Szamotanina trwała parę minut. Marlene powoli traciła siły. Nie trenowała walki, starała się raczej o stanowisko lekarza. Teraz tego pożałowała. Annie zdecydowała się to zakończyć. Zacisnęła kły na szyi Mar. Nie pozwalała jej się wyrywać. Na różnokolorowe oczy Lene opadły powieki. Przestała się bronić, ponieważ nie miała już szans.
Po chwili przestała również się ruszać.
Wilczyca upuściła ją na skałę. Dotarło do niej, co zrobiła.
Odwróciła się. Chciała stąd uciec. Natychmiast.
I wtedy zobaczyła Kashinu. Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, jak i z przerażenia. On wszystko widział.
Już gorzej nie mogła się wkopać. Nie dość, że zabiła członka sfory, to również nie wykonała zadania przydzielonego przez Sephorę. Z obu sfór może zostać wygnana lub gorzej...
Musiała zacząć działać.
Pobiegła w kierunku Lasu. Jared powinien tam być.
***
Przez całą drogę myślała o Marlene. O tym, co jej zrobiła. Zaplanowała to jeszcze zanim Sephora wysłała ją na tereny Sfory Psiego Spojrzenia. Jeszcze zanim Loser zginął.
Łzy cisnęły się do jej oczu.
Nagle zderzyła się z Alfą.
- Andrea? - zdziwił się pies, gdy zobaczył wilczycę. Jej sierść była brudna od krwi. - Co się stało? - zapytał.
- Marlene... - wydyszała. - Nie żyje... Kashinu... on... on ją zabił...
- Że co?! - krzyknęła stojąca obok Ariana, która, jak wiadomo, była partnerką Jareda.
- Próbowałam coś zrobić... - jęknęła Andrea, by jej wypowiedź stała się bardziej przekonująca. - Ale było za późno...
- Gdzie to się stało? - spytał Jared. Szeroko otworzył oczy.
- Klify. - szepnęła w odpowiedzi.
Alfy pobiegły w stronę wskazanego przez nią miejsca, natomiast ona została. Usiadła pod drzewem i westchnęła głęboko. Musiała zobaczyć się z siostrą.
Poszła nad Rzekę. Zatrzymała się przed nią i spojrzała na drugą stronę. Parę kilometrów dalej znajdowały się tereny jej sfory. Sfory, w której przyszła na świat i wychowywała się.
Wiedziała, że za kilka dni, gdy Seoh dowie się, co zrobiła, nie będzie mogła już tam wrócić.
Już nigdy.
Zamknęła oczy i weszła do wody. Gdy znalazła się na drugiej stronie, obejrzała się jeszcze. Następnie poszła dalej.
***
Melanie obejmowała w sforze stanowisko nauczycielki szczeniąt. Uczyła je, jak polować. Była bardzo ostra i wymagająca, jednakże wszystkie szczeniaki bardzo ją lubiły. To od niej nauczyły się tego, co miało być im potrzebne już do końca życia.
Andrea podeszła bliżej. Stanęła obok siostry i powiedziała cicho:
- Mel, możemy pogadać?
- To coś ważnego? - westchnęła wilczyca.
- Bardzo. - Rea zagryzła dolną wargę.
- No dobrze. - mruknęła. - Warner, popilnujesz ich na sekundkę? - spytała czekoladowego labradora.
- Jasne. - odparł.
- Dzięki.
Andrea i Melanie odeszły kilkanaście metrów dalej. Wokół nich nikogo nie było, więc mogły spokojnie porozmawiać.
- O co chodzi? - zapytała Mel.
- No bo... Ja... Marlene nie żyje. Przeze mnie. - wypaliła jej siostra.
- Jaka Marlene?
- Dalsza potomkini Winnera i Tamiki. Beta III pokolenia.
- I ty uwierzyłaś w to, co powiedział ci Loser, i postanowiłaś się zemścić, tak? - biała wilczyca uniosła "brwi".
- To nie jest śmieszne! - wydarła się Annie.
- No dobrze, uspokój się. - powiedziała Melanie.
- Oni go porzucili, gdy był szczeniakiem! Zostawili go na pastwę losu! - krzyczała czarna wadera. W jej złotych oczach bez trudu można było dostrzec nienawiść. - Mógł zginąć! Przez nich! I jeszcze tłumaczyli się tym, iż myśleli, że on nie żyje!
Siostra Rei cierpliwie wysłuchała tych wrzasków i czekała, aż siostra się nieco uspokoi.
- Wiesz, Sephora się wkurzy, gdy się dowie. Nie to miałaś zrobić, pamiętasz?
- Nawet mi nie przypominaj.
- Teraz musisz stąd iść. Dowiedz się jak najwięcej, zanim wrócisz. Jeszcze ktoś cię zobaczy i zacznie wypytywać.
- Dobrze.
- Trzymaj się.
- Ty też.
Andrea ostrożnie uciekła. Kiedy znalazła się z powrotem po drugiej stronie Rzeki, niepokój powrócił.
A jeśli się dowiedzieli, że to ona zabiła Marlene? A jeśli Kashinu im wszystko powiedział i to jemu uwierzyli?
Przełknęła ślinę. Teraz wszystko mogło się zdarzyć.
W drodze do swojej jaskini, znajdującej się przy Leśnej Rzece, minęła Siobhan. Po jej sierści spływały pojedyńcze łzy. Za nia biegł Blaise. Annie nie musiała się długo zastanawiać, gdzie biegną...
Usiadła przed Leśną Rzeką. Spojrzała na swoje odbicie w wodzie. Uderzyła je łapą. Nie chciała go widzieć. Nagle w odbiciu obok niej pojawił się szary wilk. Kashinu.
Była więcej niż pewna, że on już wie.

Kashinu?
Żeby było jasne - właścicielka Kashinu wcześniej wyraziła zgodę na zwalenie winy na niego.

Od Tenshi'ego C.D Akusei

-Ta to zawsze ma idealne wyczucie by zasnąć...-Westchnąłem.
Doszedłem do jej nory,wszedłem z nią do środka i położyłem w jej ulubionym miejscu do spania,po czym przykryłem kocem o który tak się kłóciła.
Wyszedłem z jej nory i czekałem na zewnątrz aż się obudzi,trochę bałem się zostawić ją samą.
~Co ja z nią mam...-Spojrzałem do tyłu by upewnić się czy nadal jest na miejscu i...zniknęła!
-Co do jasnej?!-Poderwałem się na równe nogi.
-Spuściłeś ze mnie wzrok,to był błąd.-Usłyszałem głos Akusei,jednak trochę zduszony,chciała chyba bym myślał że to inna osoba.
Nie zdążyłem się odwrócić,gdy zostałem pacnięty łapą w twarz i poleciałam do tyłu na ziemię.
-Muahaha wygrałam!
-To było nie fair! -Naburmuszyłem się.
-Nie ustalaliśmy żadnych zasad.-Zaśmiała się.
-Jesteś okropna.-Zaśmiałem się głupio.
-Wiem.-Wyszczerzyła się i usiadła obok.-Co teraz robimy?
-To mam Ci jeszcze zajęcia wymyślać?
-Mhm.
-Oo matko...
-Nie matko tylko pomóż mi wstać.
Pomogłem przyjaciółce wstać.
-Najbezpieczniej dla Ciebie byłoby zostać tutaj.
-Ale ja umrę z nudów~!
-To co ty chcesz robić?
-Na konika~
-Hę?
-Schyl się.
-Jeszcze gorzej...
Znowu wsiadła mi na grzbiet i usadowiła się na nim wygodnie.
-Cel Zielone Wzgórze!-Machnęła łapą.
-Tak,Panienko Akusei.-Odparłem z nutką sarkazmu po czym "z kopyta" ruszyłem do przodu,Akusei prawie spadła.

<<Akusei? Trzymaj się bo będzie trzęsło! XD>>