środa, 25 marca 2015

Od Kishimu C.D Shizuo

 Kiwam posłusznie głową. Podchodzę do linii startu i przyglądam się mojemu torowi przeszkód.
 Przede mną rozciąga się dróżka ze żwiru. Po niej, czas na skok przez wodę. Dalej jest dość długi dystans pośnięty trawą kończący się na powalonym pniu. Platforma, która porusza się wraz z ciężarem psa, tunel, labirynt z opon i na koniec obręcz.
 Cudownie.
 - Uwaga... - głos instruktora przywołuje mnie do rzeczywistości.
 Spokojnie Shi...
 - Trzy...
 Spokojnie...
 - Dwa...
 Jestem spokojna, oddycham wolno.
 - Jeden!
 Teraz albo nigdy!
 Rzucam się szybkim biegiem przez żwir. Mam wielkie szczęście, że moje łapy są odporne na małe kamyczki, w innym bądź razie miałabym problem ze stawianiem kroków. Przeskakuję czysto przez rów z wodą i wzdycham lądując na miękkiej trawie. Rzucam się sprintem i w mgnieniu oka widzę powalony pień. Tu równie gładko skaczę i ląduję na niezbyt miłej platformie. Zwalniam gdy zaczyna się chwiać, jednak dalej biegnę. Wbiegam w tunel. Nienawidzę ciasnych pomieszczeń, a to wcale nie należy do swobodnych. Nakazuję sobie w duchu biec i nie zwalniać.
 Teraz czas na labirynt. Myślę i ''wskakuję'' do niego. Parę slalomów i wracam na otwartą przestrzeń. Została tylko obręcz. Biegnę, lecz jestem zmęczona. Dosłownie rzucam się na koło i muskam go tylnymi łapami. Ląduję twardo na ziemi i wbiegam na metę.
 Upadam obok Shizuo i instruktora. Łapię nachalnie powietrze i śmieję się jak głupia.
 - Jak było? - wyduszam siadając.
<< Shizuo? >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No, chyba nie trzeba przypominać, że zabronione jest obrażanie siebie nawzajem, obowiązuje tu zakaz kłótni. Proszę nie reklamować swoich blogów, jeśli nie zostanie uzgodnione to z głównym administratorem.