Pewnego dnia obudziłam się zadziwiająco wcześnie, nikt jeszcze się nie obudził, z wyjątkiem mnie. Jak zwykle ledwo wstałam, a już byłam głodna. Poszłam na tereny, gdzie biegają króliki. Upatrzyłam ładnego brązowo białego królika i zaczęłam go gonić. Już zmęczona ciągłym, kilkominutowym biegiem przystanęłam, żeby złapać oddech. Zrobiłam kilka dużych wdechów i wydechów i zaczęłam już mniej zziajana gonić królika ponownie. Po kilku sekundach dopadłam go, uderzyłam go z całej siły lewą łapą, po czym ugryzłam go w jego małą, brązową łapkę, co go powstrzymało przed ucieczką. Po chwili wykrwawił się, a ja miałam sporo żarełka, zaczęłam konsumować królika, aż w pewnej chwili przełykając jego mięsień poczułam, że chce mi się pić, no tak. Po całej nocy bez picia i potem jeszcze pogoń za królikiem...Nie piłam nic chyba z 9 godzin.
Słońce już powoli podnosiło się coraz wyżej, a ja gnałam w stronę najbliższego wodopoju. Nagle zauważyłam małą sadzawkę, wokół niej było kilka drzew i troszkę malutkich stworzonek. Podeszłam powoli do sadzawki i zanurzyłam w niej język. Woda była czysta i zimna, po prostu idealna. Po wypiciu kilkunastu łyków wody przysiadłam sobie przy oczku wodnym. Wokół mnie zbierały się motyle, większość była biała, lub żółta. Nagle poleciał do mnie dość spory motyl, był śliczny :
Był chyba najpiękniejszą rzeczą, jaką dane mi było zobaczyć. Nagle bardzo podobny do niego, podleciał do tęczowego motylka i zaczął machać czułkami, po chwili ten pierwszy też. Wtedy podleciały do siebie i dotknęły się noskami (Chyba noskami, albo też po prostu głową, moje oczy to nie mikroskopy! XD)
Albo mi się wydawało, albo nagle koło nich pojawiła się śliczna aura, taka jak ich niesamowite skrzydła.
Kręciła się dookoła i wirowała, tylko ja to widziałam. Nagle usłyszałam szelest za mną. Odwróciłam się w tamtą stronę, była tam jakaś osoba, nie znałam jej.
<Ktoś dokończy?>