- O nie... - szepcze Blaise.
Skały spadają, zamurowują nam wyjście. Próbuję nie panikować, ale to nie jest proste. Utknęliśmy w jakiejś jaskini, bez wody, bez jedzenia. Jeśli się stąd nie wydostaniemy, zginiemy.
Nagle jakiś kamyk spada mi na głowę.
- Ał!
- Co jest? - Blaise podchodzi do mnie.
- Kamyk mi na głowę spadł. - wyjaśniam.
Blai unosi "brwi". Sekundę później większy kamień spada obok niego. Oboje patrzymy w tym kierunku. To było dziwne. Patrzę w górę i wtedy...
- Uważaj! - krzyczę i popycham Blaise'a w inne miejsce. W miejscu, w którym stał przed chwilą leży duży głaz.
Wytrzeszczam szeroko oczy. To nie może być prawda...
Jaskinia zaraz się zawali.
- Nie... - szepczę.
Coraz więcej kamieni spada obok nas. Próbuję przepchnąć głaz blokujący wyjście, ale na próżno.
Wszystko przeze mnie.
- Przepraszam! - jęczę.
- Za co?! - wykrzykuje Blai.
- Bo to przeze mnie. To był mój pomysł. - szlocham.
- Sio, nie czas teraz na zwalanie winy. - mówi pies.
- Masz rację. - mrugam, aby powstrzymać łzy.
Przez cały czas myślę o jednym - jak się wydostać. Nagle Blaise wypycha mnie do przodu. Przez chwilę nie rozumiem, co się dzieje, ale potem do mnie dociera - wypchnął mnie poza jaskinię. Ale gdzie on jest?
Leżę i rozglądam się. Widzę tylko to, co jest przede mną.
- Blaise, gdzie jesteś? - pytam.
Ostatni kamień spada, a potem słyszę, jak pies pod nim biegnie. Wstaję; idę w jego kierunku. Na łapę spadł mi wcześniej dosyć duży kamień, więc teraz kuleję. Idę do Blaise'a i przytulam się do niego.
- Dziękuję. - mówię.
Blaise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No, chyba nie trzeba przypominać, że zabronione jest obrażanie siebie nawzajem, obowiązuje tu zakaz kłótni. Proszę nie reklamować swoich blogów, jeśli nie zostanie uzgodnione to z głównym administratorem.