Strony

sobota, 7 lutego 2015

Od Jareda C.D. Ariany, Astry

 Ari wstała z ziemi. Rozeszliśmy się w swoje strony - każdy atakował kogoś innego. Zaczął padać ulewny deszcz, co utrudniało walkę.
 Lekko zirytowało mnie pytanie "Jared, czemu przyszedłeś?!", ponieważ jestem przywódcą Sfory, a nie lekarzem, lecz starałem się tego nie okazywać.
 Ruszyłem prosto na szarawego wilka, który... Chwila. Jego kły były wyraźnie mocno zacisnięte na szyi jakiejś suczki - Darlet... Zanim zdołałem zareagować, rzucił nią o drzewo. Uderzyła o ziemię, gdzie znieruchomiała. Wściekły wgryzłem się w kark zabójcy członkini mojej sfory, jednak on nie dał za wygraną. Co chwila albo ja byłem na ziemi, albo on. Po kilkunastu sekundach mój przeciwnik leżał w bezruchu.
 Martwy.
 Nie byłem w stanie nad sobą zapanować. Nie chciałem zabijać, nie byłem potworem i nie czułem satysfakcji z odbierania innym życia. Ale co zrobić? Jeśli tego nie zrobie, doprowadzę do nędznego upadku Sfory Psiego Spojrzenia. Ta myśl nieustannie krążyła mi po głowie. Musiałem robić to, czego nie chcę zrobić, aby było tak, jak ja chcę.
 Nie odpowiadało mi to.
 Gdy rzuciłem się na czarnego basiora, ktoś chwycił mnie zębami za szyję i ciągniął w swoją stronę. Zorientowałem się, że już nie stałem. Wyrwałem się i stanęłem przed wrogiem. Odsłoniłem kły i warknąłem.
 - Jared! - rozległ się głos za mną. A może to po prostu działo się w mojej głowie? Potrzebowałem chwili, aby rozpoznać, że to Ariana. - Jared! - Ponownie słyszałem jej krzyk. Odwróciłem się, ale wilk jedynie na to czekał. Przygniótł mnie do ziemi i wrzasnął:
 - Już po tobie!
 Wstałem i przewróciłem go na ziemię, ale on szybko się podniósł i zadrapał mnie w pysk. Zdenerwowany odwdzięczyłem się tym samym. Kątem oka dostrzegłem Arianę, która walczyła z jakąś śnieżnobiałą waderą.  Trudno było ocenić, która z nich wygrywa...
 Nagle suczka przybiegła do mnie.
 - Jest źle. - szepnęła mi do ucha zmartwiona. Pokiwałem głową. Usłyszeliśmy krzyk. Biało-ruda borderka bezwładnie opadła na mokrą trawę. Podbiegłem w jej kierunku. To Trisha. Potrząsnąłem nią.
 - Trisha! - zawołałem. Chwyciłem ją za szyję i zaciągnąłem za krzaki. Kiedy Ari przyszła, Trisha już nie żyła.
 - Ari... - zacząłem niepewnie. - Trisha przestała oddychać. - zacisnąłem zęby. Moja partnerka zamknęła oczy nieżywej suczce.
 - Wracajmy. Do walki. - powiedziała smutno.
 Nie była to jeszcze ostateczna bitwa, ale mimo to straszna w skutkach.

Ktoś z walczących?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No, chyba nie trzeba przypominać, że zabronione jest obrażanie siebie nawzajem, obowiązuje tu zakaz kłótni. Proszę nie reklamować swoich blogów, jeśli nie zostanie uzgodnione to z głównym administratorem.