Strony

niedziela, 1 lutego 2015

Od Ariany C.D Jareda

-Jest za dużo rannych... Szepnęłam spoglądając kątem oka w ich stronę.
-Nie wiem co robić! Przeraził się Jared.
-Odwołaj wojska.
-Oszalałaś?! Wtrąciła Lavenda.
-Nie chcę więcej rannych.
-Ari... Szepnął Jared.
-Żadna wilcza łapa nie stanie już na moim terenie,zrozumieliście?!
Stanęli i wpatrywali się a to na mnie,a to na siebie nawzajem.
-Czemu jesteś tak zdenerwowana? Spytał Red.
-Zranili moje dziecko. Mruknęłam wskazując na zakrwawionego Demona.
-Co chcesz zrobić?
-Nic nie powstrzyma rozwścieczonej matki,choćby miała przegonić zgraję wilków.
A tak z innej beczki nie szukaj i nie wołaj dzieci,schowałam je gdzieś gdzie są zupełnie bezpieczne.
Wstałam i podeszłam do wejścia.
-Gdzie idziesz? Zapytała Lavenda.
-Red,zajmij się nimi. Zaraz wracam. Szepnęłam nawet już na nich nie patrząc.
Wyszłam i pobiegłam w stronę walk.
-Stop! Krzyknęłam stając na wzgórzu.
Wszystkie oczy skierowały się na mnie.
-SPS wycofujemy się! Krzyknęłam.
-Zwariowałaś?! Warknęły psy.
Zeskoczyłam z górki i podeszłam do jednego z zaufanych wojowników.
-Wezwijcie posiłki i opatrzcie rannych,uderzcie punktualnie za godzinę.
-Tak jest!
Psy odeszły ,wilki były lekko zmieszane sytuacją.
Stanęłam przed nimi i chwyciłam go za gardło.
-Przyprowadź mi tu waszą alfę! Ale już!
-N-niee...
-Coś ty powiedział?! Zaśmiałam się rzucając nim o ziemię.
Wilki cofnęły się.
-Wariatka... Szepnął.
-Dawać mi tu Winter Dead'a! Ale już.
-To na serio jest wariatka! Krzyknął jeden.
Po chwili był w moich zębach.
-Do wariatów ten świat należy.
Po chwili z lasu wyszedł wielki,biały wilk.
-Gdzie ta wariatka? Zaśmiał się.
-Tam. Wskazał  na mnie duży pies.
-O! Mówisz o Ari. Uśmiechnął się.-Co Cię sprowadza?
-Ty dobrze wiesz co!
-Ciśnienie skoczyło widzę,wy już się  a my się dopiero rozkręcamy!
-Szaleniec!
-Wariatka!
Stanęliśmy na przeciwko siebie.
-Pokaż mi na co Cię stać.
-Ja to zaczęłam i ja to zakończę.
W głowie miałam tylko jedną piosenkę klik!
Pod wpływem impulsu skoczyłam na wilka przewracając go jednak po chwili zostałam zębami odrzucona na pewną odległość.
Powtarzało się to kilka razy,aż nagle usłyszałam stukot łap.
-Jared! Krzyknęłam gdy pies stanął przede mną. -Czemu przyszedłeś?!
-Bo już za dobrze się znam,robisz wszystko na własną łapę!
-Jared...
-No wstawaj! Musisz nam pomóc!
-Nam?
Pies wskazał na wojowników za nami.
-Zakończmy tą rzeź. Szepnął.
-Tak. Odparłam wstając.

(Red? Lavenda? Reszta?  Pisanie z telefonu takie trudne...)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No, chyba nie trzeba przypominać, że zabronione jest obrażanie siebie nawzajem, obowiązuje tu zakaz kłótni. Proszę nie reklamować swoich blogów, jeśli nie zostanie uzgodnione to z głównym administratorem.