Pewnego dnia budząc się, poczułam mocny powiew wiatru, był bardzo zimny. Od razu nie zwlekając wstałam, w swojej norze trzymałam zawsze moją kurteczkę, którą znalazłam wiszącą na jakimś ludzkim podwórku, poza terenami sfory :
Podniosłam kurtkę, po czym się w nią ubrałam, bardzo się z tym męczyłam, ale się udało.
Wyszłam z nory i szłam przez tereny sfory, nagle zaczęło lać. W kilka sekund przede mną pojawiła się głęboka, brudna, wielka kałuża. Chciałam ją wyminąć, ale o coś zaczepiłam, na siłę chciałam biec, ale nic to nie dawało. Obejrzałam się za siebie, a tam stał wielki, wkurzony, przerośnięty Kandal. Trzymał w pysku kawałek mojego ubioru. Powiedziałam więc :
-Przepraszam, kim jesteś?
-Wild Killer-Powiedział niebezpiecznie, bardzo się go wystraszyłam.
-Spokojnie, ziomuś, nie musisz być taki agresywny!-Powiedziałam próbując się odsunąć.
Kandal nic nie mówiąc szarpnął moją kurtkę. Urwał jej kawałek, byłam strasznie wkurzona :
-Nikt Cię nie nauczył dobrych manier!?
Pies podniósł moje ubranko, razem ze mną, po czym rzucił mnie w jakąś kałużę.
<Wild Killer?>